Pamiętam wakacje, kiedy sięgnęłam po grubaśną książkę „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”. Miałam wtedy ileś tam lat i byłam mocno znudzona nadmiarem wolnego czasu. Z książką nie wiązałam żadnych wielkich nadziei. Chyba nawet nie łudziłam się, że uda mi się ją przeczytać. A jednak. Dokonałam tego. I to z największą przyjemnością. A później sięgnęłam po „Dziewczynę, która igrała z ogniem” , „Zamek z piasku, który runął", a teraz przyszedł czas na „Co nas nie zabije”.


Fabuła czwartej części Millenium toczy się wokół sztucznej inteligencji, hakerów i autystycznego dziecka – syna profesora Baldera. Naukowiec posiada wiedzę na temat służb specjalnych, która śmiertelnie mu zagraża. Zwraca się więc do Mikaela. W ten sposób dziennikarz,  po raz kolejny dostaje temat na reportaż, który może uratować jego podupadającą karierę. W sprawę zamieszana jest Lisbeth Salander, co znów krzyżuje drogi Blomkvista i tajemniczej hakerki. Demony przeszłości Salander znów powracają.

Do czytania „Co nas nie zabije” podchodziłam z dozą niepewności. Jak to zlecić napisanie kontynuacji trylogii „obcej” osobie, która nie stworzyła postaci, całego przedstawionego świata? Czego się spodziewać? Jak to może się w ogóle udać? No i… chyba się udało. Czytając „Co nas nie zabije” nie towarzyszyła mi nieustannie myśl, że to już inne Millenium i że różnica jest rażąco dostrzegalna. Wiadome było, że odwzorowanie stylu Stiega Larssona w 100% będzie trudne, a wręcz niewykonalne, jednak wydaje mi się, że David Lagercrantz poradził sobie. Oczywiście różnice są wyczuwalne, ale nie powodują u mnie zażenowania. Przyznam, że czytałam tę część z równie zapartym tchem co poprzednie.

To, co trzeba podkreślić – fabuła wciąga. Przeczytałam tę 500-stronicową książkę w rekordowym dla mnie tempie. Przerywana w stosownych momentach akcja sprawiała, że chciało się czytać dalej i dalej. Jedynym powodem, dla którego odrywałam się od lektury była dręcząca mnie myśl o świątecznych pierogach, a jak wiadomo – z pierogiem nic nie wygra.
Brak licznych wątków pobocznych sprawia, że czytelnik nie gubi się, a żyje głównym tematem, który przyznam – bardzo mnie wciągnął. Cyberprzestrzeń i świat hakerów wydaje się odpowiednio nowoczesny.

Kiedy jednak emocje już zaczęły opadać, dostrzegłam kilka mankamentów w „Co nas nie zabije”. Jak dla mnie w tej części było za dużo i jednocześnie za mało Lisbeth Salander. Znów w niemal każdy wątek zamieszana jest jej rodzina, jej trudna przeszłość, co jednak z drugiej strony można odczytywać jako plus. Było to logicznie spójne z tym, czego dowiedzieliśmy się o rodzinie Lisbeth z poprzednich części. Za mało jednak widziałam tam prawdziwej Salander. Wydawała się jakby zepchnięta na boczny tor niczym wielka nieobecna. Niektóre momenty wydawały mi się zbyt wyidealizowane – niezniszczalna Lisbeth, która wyjdzie z każdej opresji. Widocznie to już jej cecha – zawsze sobie poradzi. Być może moja ocena wynika z wielkiej sympatii, jaką obdarzyłam tę outsiderkę.

Co mogę powiedzieć? Pokochałam parę Blomkvist-Salander całym sercem i nie chcę, żeby ich przygody się kończyły, zatem wiadomość o kontynuacji trylogii Millenium przyjęłam z entuzjazmem. Żałuję tylko, że jestem już po lekturze czwartej części, bo „Co nas nie zabije” jest tą książką, którą chcesz jak najszybciej przeczytać i jednocześnie nie chcesz, żeby się kończyła.



Czas Świąt Bożego Narodzenia nie bez powodu nazywa się magicznym. Atmosfera zaczyna się gdzieś w połowie listopada, ale i tak najintensywniejszego biegu nabiera na początku grudnia. Wszędzie są choinki, lampki rozbłyskują kolorami i oświetlają w ciemności uśmiechnięte twarze, a dzwoneczki w świątecznych piosenkach  wzruszają. Takie są święta. Są czasem, na który co rok czekam z utęsknieniem.


A później się zastanawiam, jak to możliwe, że moi znajomi deklarujący, że są ateistami, cieszą się świętami razem ze mną? Przecież już  sama nazwa – Boże Narodzenie powinna ich skutecznie odstraszyć. Już wszyscy wierzący mogliby powiedzieć dumnie: szach-mat ateiści…

…dopóki nie zapytano by ich: a za co wy właściwie kochacie święta?  I idę o zakład, że przynajmniej część odpowiedzi pokryłaby się z odpowiedziami ateistów. Nie ma co ukrywać  – lubimy ten czas z tych samych powodów.

Bo święta są czasem dla rodziny, żeby przynajmniej te dwa dni w roku poświęcić tylko dla nich. A rodzina jest ważna nie tylko dla wierzących. Świąteczna atmosfera, której siła jest niewytłumaczalna i nie do zdefiniowania ogarnia wszystkich bez wyjątku. Sprawia, że myślimy o innych, kupujemy im prezenty, jemy przepyszne dania, ubieramy choinkę, pieczemy pierniczki.  Przecież to wszystko brzmi niesamowicie i to nie tylko dla katolików. A i przecież nie wszystkie tradycje wywodzą się z chrześcijaństwa.


Nie powinniśmy odbierać nikomu możliwości uczestniczenia w rodzinnych świętach bez względu na to, czy wierzy w Boga, czy nie. Bo to my tworzymy tę cudowną atmosferę.
No dobrze, umówmy się. Książka to najlepszy pomysł na prezent dla każdego, kto lubi czytać. Jednak statystyki pokazują, że czytelnictwo w Polsce stoi na niskim poziomie. Dlatego, zanim udacie się z uśmiechem na twarzy do księgarni po najnowszy bestseller, upewnijcie się, że człowiek, którego zamierzacie obdarować takim podarunkiem w ciągu ostatniego roku przeczytał coś więcej niż najnowszy post na facebook'u Ewy Chodakowskiej albo nie wiem... Roberta Lewandowskiego. A tak naprawdę, to nie przejmujcie się tym! Jeśli na twarzy osoby, której podarujesz prezent w postaci książki, ujrzysz grymas – zabierz mu ją i wyślij do mnie. Karolina z chęcią przygarnie i przytuli je wszystkie.











1. David Lagercrantz Co nas nie zabije


Co nas nie zabije autorstwa Davida Lagercrantza to czwarta część serii Millenium. Po śmierci autora trzech pierwszych części – Stiega Larssona, rozgorzał spór o prawa do notatek pisarza co do dalszych losów Lisbeth Salander i Mikaela Blomkvista. Postanowiono więc, że kolejną część zostanie napisana od podstaw.

Co nas nie zabije znów krzyżuje losy zdolnej hakerki – Lisbeth Salander i detektywa śledczego Mikaela Blomkvista, który zamierza porzucić swój zawód. Spotkanie profesora Baldera sprawia, że Blomvist decyduje się udzielić mu  pomocy i zbiera informacje na temat amerykańskich służb specjalnych. W ten sposób może uratować nie tylko swoją karierę, ale zmienić losy świata. 
A więc jeśli na czyjejś półce stoją trzy pierwsze części Millenium, koniecznie kup mu czwartą. 


2. Małgorzata Halber  Kołonotatnik z Bohaterem
Kołonotatnik z Bohaterem to zbiór obrazków przedstawiających postać ziemniaka skrzyżowanego z mrówkojadem opatrzonych życiowymi mądrościami. Bohater sprawi, że w końcu powiesz: „o, jest ktoś, kto ma tak samo, jak ja”. Ilość polubień na facebook'u dowodzi, że nie tylko tytułowy ziemniak ma czasem gorsze dni. Bohater mówi wprost o tym, co czasem czujemy my wszyscy, ale czego nigdy nie powiemy wprost. Idealnie nadaje się do robienia snapów i zdjęć na instagrama, żeby powiedzieć całemu światu: dzisiaj jest źle. Osobiście mój must have.

3. Maciej Stuhr, Beata Nowicka Stuhrmówka, czyli gen wewnętrznej wolności...



W rozmowie z Beatą Nowicką aktor opowiada o rodzinie, przyjaźni i karierze. Książka idealna dla każdego fana Macieja Stuhra. 

4. Paula Hawkins Dziewczyna z pociągu 


Dziewczyna z pociągu to thriller, który sprzedaje się lepiej niż świeże bułeczki. Książka opowiada o Rachel – dziewczynie, która codziennie dojeżdża do pracy pociągiem. Ta z pozoru trywialna czynność zmienia jej życie, kiedy widzi coś wstrząsającego. 

5. Stephen King Bazar złych snów


Stephena Kinga nie trzeba nikomu przedstawiać. Jego  najnowsza książka to zbiór trzymających w napięciu, z dozą strachu i rozważań filozoficznych opowiadań. Każde z nich poprzedza komentarz autora z genezą każdej historii. 

6. Dorota Wellman Jak zostać zwierzem telewizyjnym


Kolejna książka wspaniałej osobowości – Doroty Wellman. Tym razem autorka opowiada o świecie telewizji od środka i o tym, co się dzieje poza kamerami. Książka zawiera ilustracje stworzone przez Andrzej Rysuje.

7. Magdalena Grzebałkowska Beksińscy. Portret podwójny

To nie jest wesoła książka ani lekka lektura. „To książka o miłości – o jej poszukiwaniu i nieumiejętności wyrażenia. I o samotności – tak wielkiej, że staje się murem, przez który nikt nie może się przebić. O tym, że czasem bardzo chcemy, ale nie wychodzi. O tym, że życie czasami przypomina śmierć, a śmierć – życie”. 




Tytuły książek, które mogłyby się znaleźć pod choinką, można by wymieniać bez końca. Jedno jest pewne – każdy mól książkowy będzie wdzięczny za taki prezent. Należy jednak pamiętać, że każdy ma inny gust, więc dobrze byłoby sprawdzić, jakie lektury goszczą na półce osoby, której chcesz wręczyć książkę. A więc nie zwlekajcie, bo święta tuż tuż!


Kolejny bestseller znanej i uwielbianej przez wszystkich blogerki. Wydają książki: jak zrobić perfekcyjny makijaż, idealnie dobrać kolor płaszcza czy jak zaplanować swoje życie. Sklepowe półki uginają się już pod stosem książek o samodoskonaleniu. O tym, jak produktywnie wykorzystać dzień czy osiągnąć sukces, więcej się już nie da napisać. Spędzamy godziny na przeglądaniu internetu i szukaniu tej najlepszej diety cud, która sprawi, że będziemy wyglądać jak z okładki magazynu.
A kiedy nie sprostasz temu wszystkiemu, dopada cię smutek. Nie jesteś wystarczająco dobra. Też znasz to uczucie?

To normalne, że każdy z nas wyobraża sobie, jakby to było mieć wymarzoną pracę, ładny wygląd, dobre ciuchy i jeszcze do tego ponadprzeciętną inteligencję. Nie ma też nic złego w dążeniu do tego celu. Jednak w momencie, kiedy ta myśl towarzyszy nam od świtu zaraz po przebudzeniu, aż do nocy, kiedy kładziemy się spać i tracimy gdzieś w tym wszystkim radość dnia powszedniego to wiedz, że coś poszło nie tak.

Czy nie jesteś czasem zmęczony tym, że ciągle coś musisz? Na przykład spędzić aktywnie weekend, bo tak piszą w tym nowym magazynie, chociaż nie masz kompletnie ochoty wychodzić z łóżka. Albo zrobić super obiad, żeby dobrze prezentował się na zdjęciu, mimo że twój talent do gotowania kończy się na ziemniakach ze schabowym.

Ja się pytam: dlaczego nikt nie lansuje trendu, że tak jak jest to stan okej? Że jesteś wystarczająco dobra, żeby być. I, że do szczęścia wcale nie potrzebujesz uprawiać joggingu, ani wyglądać olśniewająco zaraz po przebudzeniu. Twoje życie wcale nie będzie oznaczało gorszego tylko dlatego, że nie będziesz człowiekiem sukcesu. Ani nie musisz mieć wyrzutów sumienia, że spędzasz swój czas na oglądaniu serialu. Bo jeśli Tobie to odpowiada – wszystko jest na swoim miejscu.

Jeśli pewnego dnia poczujesz się smutny, bo zdasz sobie sprawę, że prawdopodobnie nigdy nie zostaniesz człowiekiem sukcesu tak jak ja, pamiętaj: pieprz to wszystko i załóż plantację lawendy.
Z serii: gadać, żeby mówić. Bazgrać, żeby pisać.



Ilekroć wsiadam do tramwaju na myśl przychodzi mi wiersz Tuwima „ Do krytyków”.

A w majuZwykłem jeździć, szanowni panowie,
Na przedniej platformie tramwaju!
Miasto na wskroś mnie przeszywa!
Co się tam dzieje w mej głowie:
Pędy, zapędy, ognie, ogniwa,
Wesoło w czubie i w piętach,
A najweselej na skrętach!
Na skrętach - koliście
Zagarniam zachwytem ramienia, 
A drzewa w porywie natchnienia
Szaleją wiosenną wonią,
Z radości pęka pąkowie,
Ulice na alarm dzwonią,
Maju, Maju!--
Tak to jadę na przedniej platformie tramwaju,
Wielce szanowni panowie!.


Kiedy omawialiśmy go w szkole, myślałam: okej, fajny wiersz, też za czasów dzieciństwa lubiłam jeździć na przykład busami, bo dlaczego by nie.  Ale dopiero jadąc tym prawdziwym tramwajem uświadamiam sobie jak bardzo  ta z pozoru zwykła i codzienna czynność jest inspirująca.  Bez śmiechów proszę.
Pierwszy przejazd tramwajem, pamiętny niczym najlepszy prezent. Pierwszy przejazd tramwajem 
i już pan kanar. Hola, czy istnieje ładniejsze słowo na nazwanie tej profesji? Ach tak, kontroler biletów. 
Pierwszy przejazd był wydarzeniem przełomowym niczym wakacje w Kołobrzegu i rejs statkiem. Wydarzeniem na miarę nowej gry pod choinkę. Jedziesz zafascynowany tym cudem techniki i nawet nie obchodzi Cię to, że musisz stać. 



Przy kolejnych przejazdach masz już znacznie mniej entuzjazmu. Wspinasz się mozolnie  po schodkach, przeklinając ludzi, że znów umyślało im się jechać wtedy co tobie. I  już od pierwszych chwil jest ci smutno, bo nie ma miejsc siedzących. Trudno.  Znów całą drogę będziesz marionetką, która porusza się w prawo, w lewo zgodnie z III zasadą dynamiki (dobrze pamiętam to z gimbazy?).
Po raz kolejny będzie ci się podnosiło ciśnienie, gdy motorniczy gwałtownie zahamuje, a ty wpadniesz na Zdzisława lat 56, który spojrzy na Ciebie  spod byka. Bo o ileż byłoby cudowniej, gdybyś wpadła na blondyna 1,80 m. A, zapomniałam, tacy stoją po drugiej stronie platformy i mają cię za wariatkę, kiedy wpatrujesz się w nich dobre 10 sekund.

Ale najśmieszniej jest, kiedy spojrzysz na tłum podróżujących z nieco innej perspektywy.
Naprawdę podróżowanie tramwajem jest śmieszne.
Ludzie podróżujący tramwajem są śmieszni.
A ja razem z nimi.




Podróżujemy razem, a jednak osobno. Łączy nas niechęć do życia w poniedziałkowe poranki i zmęczenie w środowe wieczory. Podróżujemy w te same kierunki, ale nasze cele są tak różne.
Jesteśmy tam razem, a każde pogrążone w swoim świecie, w swoich myślach.
Jedni słuchają muzyki, drudzy czytają książki. Mało kto się śmieje.
Każde w swoim mikroświecie, z którego wypada, gdy  niechcący naruszy prywatność drugiego.
Jesteśmy tak blisko, a tak daleko. Kiedy jest tłok i uświadamiasz sobie, że nawet z własną rodziną nie jesteś tak blisko. Ale jesteśmy sobie obcy.
Jak zniewoleni,  apatyczni, popadający w marazm. 
A z tych przemyśleń wyrywa mnie miły głosik: „bileciki do kontroli”…
Nowy cykl powstał po to, żebyście przestali mieć wyrzuty sumienia z powodu oglądania zbyt dużej ilości seriali. 
Ja osobiście lubię je oglądać. Z morałem, bez morału, idiotyczne i te całkiem życiowe.  Jestem typem człowieka, którego refleksje nachodzą nawet po wysłuchaniu najbardziej dennej piosenki disco polo. Więc nie mam też problemu z wyszukiwaniem przesłań z seriali. I chcę się nimi podzielić z wami, właśnie dziś, właśnie teraz.


Jeżeli nie oglądałeś/aś  serialu ,,Suits", to koniecznie musisz to nadrobić tak jak ja. Jeśli jednak nie macie na tyle wolnego czasu , żeby obejrzeć 4 i pół sezonu w przeciągu tygodnia, niech wystarczy wam moja notatka. Serial chociaż jest stricte prawniczy i połowy spraw nie rozumiałam ( wcale nie dlatego, że przez połowę czasu trwania odcinka zachwycałam się tym jak przystojny jest Harvey Specter), jest super. Opowiada o prawnikach korporacyjnych, a w szczególności dwóch… to znaczy w zasadzie jednym, bo ten drugi prawnikiem tak właściwie nie jest.  I cały sęk w tym, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Kiedy dwóch głównych bohaterów nie zajmuje się ukrywaniem tej tajemnicy, pracują nad niezwykle trudnymi sprawami albo zajmują się ratowaniem firmy przed atakiem czyhających za każdym rogiem hien. I tworzą całkiem niezły team.


Czego możesz nauczyć się z serialu ,,Suits"?

1. Nie buduj niczego na kłamstwie
      Chociaż z początku wydaje się, że to właśnie kłamstwo zapewniło głównemu bohaterowi- Mike’owi zmianę życia o 180 stopni, to w dalszych odcinkach widzimy, jak może szybko zakłócić spokój. Nie ma co kłamać, bo kłamstwo i tak prędzej czy później wyjdzie na jaw. A nawet jak nie wyjdzie, to tak się trzeba namęczyć i nakombinować, żeby utrzymać je w tajemnicy, że po prostu nie warto.

2. Bądź pewny siebie
        Na czym polega fenomen Harveya Spectera? Czym różni się od innych prawników? Pewnością siebie. Ogromem, może i przerostem ego, ale w jego przypadku przynosi  to sukces. Harvey jest świadomy swojej wartości i wie, że wszystko zależy od niego. Nie od losu, nie od innych. A jego ulubionym powiedzeniem jest: "What are your choices when someone puts a gun to your head? You take the gun, or you pull out a bigger one. Or, you call their  bluff. Or, you do any one of a hundred and forty six other things.". 

3. Bądź lojalny
 Tak, w tym serial największym i najlepszym nauczycielem jest Harvey Specter. Kolejną rzeczą, którą można się od niego uczyć jest lojalność. Harvey wie, że możesz kogoś nie lubić, nie przepadać za nim, ale jeśli ktoś jest wobec ciebie lojalny, ty wobec niego też musisz. Dla niego w przyjaźni najważniejszą wartością jest lojalność.

4.Przysługa za przysługę
To nieco nieetyczna lekcja, ale w życiu trzeba sobie radzić przecież. Najważniejsze to mieć na kogoś haka. Nie no, dobra. Chociaż tak zostaje rozwiązanych większość spraw w serialu, to obróćmy to w nieco korzystniejszą radę: przysługa za przysługę. I to jest powód dla, którego miał byś pomóc drugiej osobie. Nie pytaj co będziesz miał z tego teraz, tylko pomyśl, że kiedyś ty też możesz potrzebować pomocy.

5. Dobry garnitur robi różnicę
 Kiedy pójdziesz załatwiać ważną sprawę  w kiepskim ubraniu, prawdopodobnie nie odniesiesz sukcesu, ale jak już ubierzesz się w ciuchy rodem z wielkich, paryskich domów mody to już co innego. A tak naprawdę. Jak chcesz żeby cię szanowali. Uszyj garnitur na miarę

.
a Wy oglądaliście kiedyś ten serial? A może się skusicie? :) 

Cały czas myślałam, że perfekcjonizm jest spoko. Że to przecież dobrze, że starasz się zrobić coś najlepiej jak tylko potrafisz. Od początku do końca. Że to właśnie tacy ludzie odnoszą sukces, kiedy robią wszystko porządnie.  A później czytając ,,Dżumę” Camusa zrozumiałam w czym tkwi problem ludzi z tą przypadłością. I zrozumiałam, że ja też cierpię.


Nie wiem czy przeczytaliście książkę ,,Dżuma" albo czy streszczenia były na tyle dokładne, żeby poświęcić wzmiankę o postaci Josepha Granda. Zwykły urzędnik, który uwaga, pisze powieść. Tak bardzo chce zachwycić swoich przyszłych czytelników, że ciągle poprawia pierwsze i jedyne zdanie, które udało mu się napisać. Ciągle robi poprawki, ciągle coś zmienia, żeby jeszcze ulepszyć swoje dzieło. Tak bardzo jest pochłonięty chęcią stworzenia wielkiego dzieła, że zapomina, iż w ten sposób nie jest w stanie ruszyć do przodu. Bardziej dobitnie ten problem przedstawiony jest w filmie ,,Whiplash”, gdzie mamy do czynienia ze skrajnym perfekcjonizmem.


Czym tak właściwie jest ten perfekcjonizm?
To postawa ludzi, którzy odczuwają potrzebę wykonywania wszystkiego na 100%. Inaczej nie będą zadowoleni z siebie.  Stawiają sobie wysokie cele, które czasem są ciężkie do osiągnięcia. Dbają o szczegóły, zapominając o istocie. Porównują się z innymi i czują się źle, kiedy ktoś osiągnie sukces. Nie chcą się przyznać do błędu, bo będzie to oznaka ich słabości.  Sprawdzają po kilkanaście razy czy aby na pewno wszystko dobrze zrobili. A nawet jeśli zrobili coś dobrze, woleliby to zrobić najlepiej. 
Kiedy już im się nie uda, czują się bezwartościowi. Lęk przed popełnieniem błędu działa na nich destrukcyjnie. 
Jeśli brzmi to znajomo, zapraszam na test

A później pomyślałam o sobie. O tym, że ilekroć siadałam z zamiarem napisania wypracowania na kolejny błahy szkolny temat, chciałam zrobić to najlepiej jak potrafię, jak tylko się da. Czy to coś złego? Ależ skąd. Tylko zawsze wtedy się zamykałam w schemacie: najpiękniej jak się da. Czułam się ograniczona i stłamszona myślami: przecież umiesz dobrze pisać, więc musisz zachwycić. W rezultacie zamiast czuć radość z pisania z tego, co w miarę mi wychodzi, czułam, że znów nie podołałam. Że kolejny raz ktoś dla kogo pisanie wcale nie jest ważne, zrobił to lepiej ode mnie, użył lepszego sformułowania, lepszego argumentu i zastanawiałam się, dlaczego ja na to nie wpadłam? Może dlatego, że ciągle zastanawiałam się jakich słów użyć, jak zachwycić, podczas gdy pomijałam to co najważniejsze.

Przypomniałam sobie te wszystkie chwile, kiedy rozpoczynając nową rzecz, miałam w głowie finalny obraz. Mnie, która odnosi sukces, jest w czymś dobra. A kiedy coś mi się nie udało od razu, myślałam, że jestem beznadziejna, że się do tego nie nadaję. Bo kiedy JA coś rozpoczynam, do czegoś się zabieram, muszę od razu to umieć, muszę od razu być najlepsza. Tak było z fotografią, pieczeniem i wszystkimi pasjami, które po pierwszych niepowodzeniach rzucałam. Bo ja nie mogę być przeciętna. I w rezultacie stałam się szarym człowiekiem bez pasji.  Pewnie z blogowaniem też tak będzie. 

Jest tyle rzeczy, których chciałabym spróbować w życiu, ale co jeśli się nie sprawdzę? Dlatego nie pójdę na kurs fotografii, szycia, nie pójdę na wspinaczkę. 

Kiedy mówiono mi, że za bardzo przejmuję się szkołą, nie wierzyłam. Przecież wcale nie zależało mi na ocenach, a to, że jestem przygotowana na każdy przedmiot to dlatego, że mi to łatwo przychodzi i ja tak chcę, a nie MUSZĘ. Dopiero później, czyli jakoś mniej więcej teraz zrozumiałam, że ja nie mogłam pozwolić sobie na chwilę oddechu. Ja nie mogłam olać woku czy ekonomii, chociaż do czego mi to było potrzebne? Nie, ja musiałam, ciągle musiałam być ponad. I chociaż mówiłam: nie, oceny nie są dla mnie ważne, to czasem czułam zazdrość, jak tylko ktoś dostał wyższą ocenę. 
A ile razy prace na zajęcia artystyczne robiłam na ostatnią chwilę tylko dlatego, żeby móc zwalić winę na niewystarczającą ilość czasu a nie na to, że po prostu nie mam umiejętności. Tak było zawsze. Ta presja, że musi wyjść dobrze skutecznie mnie zniechęcała i sprawiała, że odkładałam wszystko na później. 
Wszystkie decyzje, które muszę podjąć są przeanalizowane na wszystkie możliwe sposoby po czym i tak nie umiem wybrać najlepszej opcji, bo czegokolwiek bym nie wybrała okazuje się, że ta której nie wybrałam, byłaby lepsza. 

A teraz zdałam sobie sprawę o ile piękniej by się żyło bez całej tej presji, bez słowa ,,muszę" i myśli z tyłu głowy, że każdy mój ruch musi zaprocentować i zmienić się w sukces, że nie mogę być przeciętniakiem, że muszę być najlepsza.


Tak, jestem trochę perfekcjonistką i nie jest mi z tym dobrze. Więc uczę się żyć na nowo. Zamieniając ,,muszę” na ,,chcę”

Używanie wyszukanego słownictwa ma wiele korzyści. Z jednej strony możesz zaskoczyć znajomych i nauczycieli znajomością niebanalnych wyrazów, dzięki czemu masz +100 do elokwencji. Z drugiej strony, jeśli Twoim rozmówcą jest osoba, której z chęcią byś się pozbył i nie masz ochoty z nią dyskutować, wystarczy użyć kilku trudnych słów i voilà! Dlatego przedstawiam Wam listę 10 trudnych słów. Zabierajcie się do czytania!





1. Dywagować 

Nie bez powodu zaczęłam właśnie od tego słowa <patrz nagłówek i adres bloga>. Dywagować oznacza odbiegać od głównej myśli, tematu, wypowiadać się długo i rozwlekle. Często używany odnośnie do snucia refleksji i rozważań. 
Synonimy:  rozwodzić się, rozpisywać się, rozprawiać, odbiegać od tematu, długo opowiadać, pisać nie na temat, długie rozważania.



2. Populizm
Słowo, które wiąże się najczęściej z polityką i często wymawiane na kanałach informacyjnych przez ludzi z  tej grupy. Jest to postawa polegająca na głoszeniu idei i poglądów zgodnych z oczekiwaniami społeczeństwa w celu uzyskania poparcia. 



3. Cynizm
Najczęściej słyszane w serialach, często w postaci: ,, nie bądź cyniczny!". Cynik to osoba podważająca wyższe wartości i normy, która wątpi w altruistyczne motywy postępowania.
Synonim: szyderstwo, uszczypliwość, złośliwość. 



4. Prokrastynacja
To po prostu leniuchowanie i odkładanie wszystkiego na później ujęte w ładne i naukowe pojęcie. Uwaga! Od niedawna uznana za zaburzenie psychiczne, ale bądźmy szczerzy, czasem każdego to dopada.



5. Ambiwalencja
Jest to jednoczesne występowanie pozytywnych i negatywnych odczuć w stosunku do jakiegoś obiektu lub osoby. Ja jestem ambiwalentna w stosunku do niedzieli. Z jednej strony jest fajna, bo to wolny dzień, a z drugiej stron wyczuwam nadejście poniedziałku. I o ile w wakacje nie sprawia mi to problemu to w rok szkolny owszem. 
Synonim: niejednoznaczność


6. Eudajmonizm
Tego słowa to nawet ja nie znałam, a co więcej nawet nie potrafię go wymówić, tym  bardziej musiało się tu pojawić. A więc zapamiętać: eudajmonizm to pogląd, według którego najwyższym celem życia jest osiągnięcie szczęścia. Chyba jestem eudajmonistą. 



7. Konformizm
To kolejne zagadnienie z działu psychologii. Właśnie szczególnie je lubię, bo zwykłe zachowania ludzi, z którymi spotykamy się na co dzień, (nie z ludźmi tylko z zachowaniami!) są tak ładnie nazwane, jednym słowem. Z tym wyrazem pierwszy raz spotkałam się przy okazji omawiania ,,Tanga" na lekcji polskiego. Konformista to człowiek, który bezkrytycznie podporządkowuje się poglądom i zasadom, które obowiązują w danej społeczności. Często popiera tę grupę, która akurat ma przewagę nad innymi. Z ty wyrazem powiązane są: nonkonformizm i antykonformizm. 
Synonim: uległość, oportunizm, ulegający wpływom. 


8. Pejoratywny
 A tu bez zbędnych dywagacji pejoratywny to po prostu słowo o negatywnym znaczeniu



9. Spolegliwy
Może nie jest to trudne słowo, ale jak dla mnie dość zaskakujące w znaczeniu. Bo spolegliwy wcale nie oznacza, jakby się wydawało osobę, która jest uległa (choć potocznie już powoli tę wersję się przyjmuje), ale osobę na której, można zawsze polegać i wzbudzającą zaufanie.


10. Perorować  
Oznacza wygłaszanie długiej mowy z pouczeniem. Czyli to każda przemowa mamy na temat: dlaczego nie wolno kłaść zbyt wielu naczyń na suszarce. 






,,Wychodzę choć nie chcę spojrzeć na
Chemiczny świat."

Kiedy uliczny gwar już przycicha, a świat spowija się ciemnością, każdego z nas czasem dopadają mroki myśli. Przychodzą niespodziewanie i chwytają mocno za serce, umysł, nasze wspomnienia i wszystko co ma dla nas wartość. Są mocne i znacznie silniejsze niż za dnia, bo nasze zmysły się wyczulają. Powodują ucisk w sercu, bezsenność i próbują wycisnąć z ciebie łzy. Po co one przychodzą? Mają nas złamać? Nie, przecież one są w nas cały czas. Towarzyszą nam w drodze do pracy, szkoły, na imprezie, na zakupach, ale spychamy je na boczny tor, bo bieżące wydarzenia współzawodniczą o nadanie statusu priorytetu. Może to i lepiej, inaczej zwariowalibyśmy ,kwestionując, czy aby jedzenie śniadań czy picie kaw ma jakiekolwiek znaczenie w obliczu ulotności. 

Ja wiem, że ty też masz takie chwile. Kiedy leżąc w łóżku w sytuacji, którą niemal nieustannie powtarzasz od lat, nagle coś dzieje się inaczej.  Niespodziewanie dopada Cię myśl, czasem wraz z nią wypełnia cię poczucie lęku. Tylko że ludzie mówią na to zwykle: nie mogłem spać. Bezsenność bierze się z myślenia. Twoją głowę wypełniają różne myśli, a sen schodzi na dalszy plan. W ogóle nocą wszystko toczy się inaczej. Rozmowy są szczersze, marzenia realniejsze, a lęki silniejsze. 

I ja też mam takie chwile. A kiedy bezsenne noce przestały mnie przerażać, polubiłam  patrzeć na gwiazdy i wyobrażać sobie, że te moje chwile to kadr z filmu. A tym filmem chciałabym się móc z kimś podzielić, opowiedzieć, podzielić się swoimi myślami. Bo to oznaczałoby dać siebie. Powiedzieć to, co czujesz, to co myślisz, czego się boisz i pragniesz. To intymniejsza rzecz niż w sensie cielesnym. Gdyby ktoś powiedział: ,,daj mi siebie, chcę cię'' to wtedy, zamiast oddać mu swoje ciało, oddaj mu swoje myśli. Wszystkie. Ja zabrałabym go na polanę i powiedziała  to wszystko, co dopada mnie nocą z częstymi przerwami na płacz, którego wyjątkowo bym nie tłumiła. 



Dlatego noce są zbyt piękne, żeby je przesypiać.

Wrzesień. Nowy rok szkolny. A wraz z nim setki, tysiące, dziesiątki tysięcy uczniów, których łączy jedno słowo przyprawiające o przyspieszony puls i zimny pot: MATURA. Egzamin, który w ciągu całego szkolnego życia, raz po raz przewijał się w najgorszych koszmarach i godzinnych (no dobra, pięciominutowych) kazaniach nauczycieli o negatywnym, końcowym rezultacie nieuctwa. Dla jednych przepustka do lepszego życia, dla drugich wojna, z której mogą nie wyjść cało. Korzystając ze swojego doświadczenia, które nabyłam w zeszłym roku szkolnym (moim ostatnim- sad:( ), przedstawiam Wam porady: JAK MIEĆ MATURĘ I NIE ZWARIOWAĆ. 





1. Zacznij się uczyć z odpowiednim wyprzedzeniem.
Przede wszystkim przestań się łudzić, że przygotowania do egzaminu zaczniesz już we wrześniu. Nie ma sensu niepotrzebnie obarczać się poczuciem winy i katować wyrzutami sumienia. Zapewniam Cię, że na głowie będziesz miał tysiące innych problemów takich jak: studniówka, studniówka,  jeszcze raz studniówka, globalne ocieplenie i głód na świecie. Nie mniej jednak, warto sprawdzić terminarz, kiedy nastąpi sądny dzień i wyznaczyć w kalendarzu odpowiednią datę zaznaczoną na czerwono z napisem: deadline. Wtedy to grzecznie bierzesz książki i zakuwasz. I nie ma, że boli. Najlepszym czasem zwykle są: ,,po studniówce", ferie, albo na przykład tydzień przed maturą.

2. Pokazuj innym swoje postępy
Przeczytałeś pierwsze zdanie podręcznika? Zaznajomiłeś się z datą wydania Twojego nowego przyjaciela- vademecum? Świetnie! Pamiętaj, żeby wrzucić na instagrama zdjęcie repetytorium, bądź innego atrybutu maturzysty pokazując, jak ciężko się uczysz. Nie możesz zapomnieć o stosownych hasztagach: #maturatobzdura, #study, #takbardzosieniechce, #nauka, #exam. W ten sposób na pewno zmobilizujesz do nauki niejednego kolegę.

3.Koncentracja
Kiedy już poczujesz w sobie tę moc ( stosowne jest zanucenie w tym momencie tej piosenki) i będziesz miał zamiar się pouczyć, pozbądź się rozpraszaczy. Posprzątaj dom, umyj okna w całym mieszkaniu, pomaluj ściany i koniecznie zrób porządek w mejlach. Wszystko zrobione? Teraz już śmiało możesz  się iść uczyć, będąc pewnym, że nic Cię już nie rozproszy. No, chyba że nowy kolor ścian będzie tak niesamowity, że będziesz się w niego cały czas wpatrywał. 

4.  Mam maturę, mam prawo!
Mama prosi Cię o zrobienie zakupów? Powiedz, że w tym roku masz maturę. Tata chce, żebyś pomógł mu posprzątać garaż? Ok, ale masz tyle nauki i jeśli chcecie mieć czysty garaż za cenę niezdanej matury to proszę bardzo!
Nigdy nie będziesz bardziej pobłażliwie traktowany w obowiązkach domowych jak w klasie maturalnej, więc wykorzystaj to!

5.Czas na relaks
Zakuwasz już od kwadransa? To oczywiste, że należy Ci się przerwa. Pamiętaj, że nie samą nauką żyje człowiek. Świat nie runie, jeśli pójdziesz na imprezę w piątek, sobotę i niedzielę. 

6. Trochę sportu
Pamiętaj, żeby pomiędzy nauką robić przerwy na aktywność fizyczną. Godzina nauki, maraton, triathlon, medal na igrzyskach olimpijskich i znów można wrócić do podręczników. 

7. Odpowiednie odżywianie i nawodnienie.
W okresie wzmożonego wysiłku intelektualnego młody organizm potrzebuje dostatecznej ilości witamin i w ogóle jedzenia, dużo, dużo. Ponieważ wielce prawdopodobne jest, że już po 5 minutach nauki zrobisz się głodny, albo będzie Ci się chciało pić, zaopatrz się ulubione dania i przekąski: pizza, chipsy, żelki, frytki, kebab, cola i jedno jabłko. Pamiętaj, żeby nie przesadzać z owocami, bo  nadmierna ilość fruktozy może szkodzić. 

8. Spokój
Do matury został jednej dzień, a ty ciągle jeszcze nie zacząłeś się uczyć? Daj spokój i tak już nic nie zrobisz. Po prostu wrzuć na luz. 


Tak na serio: matura jest przereklamowana i nie ma sensu się nią aż tak bardzo przejmować :)
A jakie Wy mieliście/ macie sposoby, żeby przetrwać klasę maturalną? 
Przepraszam wszystkich stałych czytelników, których nie mam za długą, nieuzasadnioną nieobecność, której przyczyną jest słabość psychiczna i tak zwany słomiany zapał, powątpiewanie w sens i ogólne problemy natury egzystencjalnej, ale cóż. Jestem tylko człowiekiem.  A tak naprawdę chcę się ukorzyć i odkupić winy za swoją niesystematyczność. Ale spokojnie, już wracam z nową dawką swoich niedorzecznych dywagacji.




Kiedyś miałam super rozmówcę. Rozmówcę dzięki, któremu poznawałam wiele nowych słów, takich, które pozornie zwiększają elokwencję. I on, kiedyś pokazał, że moją przypadłość ,,nie lubię ludzi” da się fachowo nazwać. Powiedział mi, że jestem mizantropem. A ja oczywiście szybciutko wygooglowałam co to słowo znaczy, bo mimo, że słów typu ku i hu (albo chu) nie używam, to mój zasób słownictwa nie jest tak bogaty. I wtedy uwierzyłam, że jest na świecie więcej ludzi, którzy nie lubią ludzi skoro ktoś to tak fachowo i ładnie nazwał. Ale ironia, ludzie nie lubią ludzi.
                I faktycznie, kiedyś na soup dodałam fajny cytat Charlesa Bukowskiego (bo ja bardzo lubię fajne cytaty):

  -No to co się stało?

– Nie lubię ludzi.

– Myślisz, że to jest w porządku?

– Pewnie nie.

– A zaprosisz mnie któregoś wieczoru do kina?

– Może.
I wiecie co? Ten cytat to najczęściej reblogowany cytat na moim profilu. I to wcale nie dowodzi tego, że dodaję słabe cytaty ( okej, czasem cytuję samą siebie), ale tego, że coś jednak w tej naturze ludzkiej jest, co nas w niej odpycha.  
I tak na przykład ja. Moje problemy z kontaktami z ludźmi wynikają z tego, że są oni po prostu ludźmi. A mnie się ciągle wydawało, że są kimś więcej. Więc jeśli mam się otaczać grupą ludzi, którzy zbytnio emanują swoim ,,człowieczeństwem” to wolę otaczać się garstką ludzi, którzy są w porządku.  Tak, tych ludzi nazywam ,, w porządku”  bo jak każdy popełniają błędy, ale zasługują by przymykać na nie oczy.
 A to, że nie lubię siebie, też wynika z natury, z tego, że jestem tylko człowiekiem. A chciałabym być kimś więcej. Czasem bywam nieszczera, często rządzi mną zazdrość, czasem kogoś oceniam, chociaż sama nie chciałabym być oceniana, czasem mnie ktoś wkurzy, więc go obgadam. I chcę z tym walczyć, ale jak każdego nachodzą mnie chwile słabości.
A wikipedia mówi, że hipokryzja jest ,,stałą cechą ludzkich społeczeństw”. Więc jak wierzyć w ludzi? Skoro natury nie oszukasz, a ludzie z natury bywają fałszywi. Nie wiem. Wiem za to, że kieruję się zasadą ograniczonego zaufania do ludzi i to całkiem rozsądne. I, że często tracę wiarę w nich, ale po paru chwilach przychodzi ktoś, kto pozwala mi ją odzyskać. I to jest fajne. Że wśród grupy ludzi, którzy zawodzą jest ktoś kto będzie wobec ciebie po prostu w porządku.  
I wracając do mojej mizantropii. Ciężko jest żyć wśród ludzi. Oni często zachowują się tak prymitywnie, że aż ci żal, iż nadano mu nazwę człowieka rozumnego.  I tym postem chciałam powiedzieć, że ja naprawdę nie lubię ludzi. Bo chwalą się, zazdroszczą, obgadują, rujnują, ranią i robią wiele więcej okropnych rzeczy. Ale ciężko jest odciąć się od tego wszystkiego, kiedy samemu się jest człowiekiem.  Pocieszające jest jednak to, że istnieją ludzie, u których w twoich oczach, zalety będą przysłaniały te ludzkie wady.


Aby lepiej zrozumieć wydźwięk tego posta, trzeba wam wiedzieć,  że nie jestem/byłam zwolenniczką letnich wypadów poza dom. Nie lubię gorąca, jestem marudna, a tłumy ludzi nie napawają mnie optymizmem. W sobotę jednak pierwszy raz byłam nad jeziorem jako czynna uczestniczka jezioranych aktywności. Radzę traktować posta z przymrużeniem oka, a nawet dwóch. Piszę o sobie w 3 os. Lp żeby było śmieszniej < chociaż  wcale nie jest>. 
osoby dramatu: Karolina- ja, siostra-siostra, T.- narzeczony siostry
A więc było tak:

Część 1: Karolina wysiada z samochodu. Ojej jak tu pięknie, woda, woda i chmara ludzi. Karolina dostrzega psinkę. Psinka idzie w kierunku Karoliny. Szaleństwo, żaden pies nigdy nie podchodzi do niej sam z siebie. Karolina w szoku, zaczyna gadać do psa różne okropności typu: kochana psinka, no chodź tu kochany, oj, nie mam nic dla Ciebie. A to wszystko głosem, którego używa się do rozmów z niemowlakami. Właścicielka psinki zaniepokojona. < nie dziwię się> .

Część 2: siostra: rozbieraj się i idziemy do wody. Karolina: co? Mam się rozebrać przy tych wszystkich ludziach? Rozgląda się z przerażeniem wokoło, gdzie ludzie emanują nagością, szkoda tylko, że nie seksapilem. Karolina wpada w panikę, zastanawia się po co właściwie tu przyjechała. Upał daje o sobie znać. Karolina powoli ściąga bluzkę i spodenki. Nie, niech wyobraźnia was nie ponosi. Pod ubraniem znajduje się strój kąpielowy (dwuczęściowy!), którego świat jeszcze nie widział. Karolina nieporadnie zasłania się. T. się śmieje, że się wstydzi. Karolina myśli: a niech to! Przecież jestem nad jeziorem. Podąża za siostrą do wody.
 
Część 3: Karolina stawia pierwszy krok w wodzie. Jest dziwnie. Jest strasznie. Jest przerażenie. Robi się duszno. W głowie ma tylko myśl, że to co racjonalnie wydaje się być glonami, może być zwłokami. Karolina robi głupią minę. Siostra namawia: no chodź, chodź! Karolina: O matko! Nie, tam mogą być zwłoki, ja stąd spadam, nie, boję się, chcę do domu. Karolina robi mały krok naprzód z nietęgą miną. Mały krok dla Karoliny, mały i dla ludzkości. Karolina po kolana jest w wodzie. Co sekundę przypomina o możliwości obecności zwłok w wodach jeziora. W myślach ma ojca Mateusza, który próbuje rozwikłać zagadkę kto mógł te zwłoki tam schować. Karolina trafia na coś ostrego na dnie. O boże! A jeśli to kość wystająca z urwanej ręki?! Do jeziora wskakuje jakiś dzieciak, chlapiąc na całego. Karolina: ej, przecież muszą panować tu jakieś zasady! Siostra: nie, tu nie ma zasad. Dzieciak dziwnie obserwuje. Karolina: a co jeśli… . Siostra: nie, tu nie ma zwłok, chodź.
 
Część  4: T.: Karola, chodź na materac. Karolina: nie, boję się. Robi kilka kroków na przód. Woda sięga jej coraz wyżej, ma duszności. Karolina wycofuje się. Karolina wraca na brzeg. O nie, zimno tu. O boże, zwł.. a nie, to glony. O kaczki! Kaczuszki chodźcie tu, nie mam chleba, ale chodźcie. Kaczki odpływają jak najdalej. Siostra i T. sprawdzają obciążenia materaca. Karolina: o nie, a co jeśli te motorówki nas rozjadą, haniebna śmierć, nie chcę. Karolina przypomina sobie, że kiedyś umiała troszkę pływać. Troszkę kraulem, troszkę na plecach, ale to było dawno. Karolina próbuje. Karolina idzie na dno. Dno, które jest bliżej niż sądzi. Obciera sobie kolano. 
 
Część  5: Karolina jednak dopada materac. O fajnie! Jak się ma materac nie idzie się na dno! Chyba, że wypłyniesz za daleko i sobie to uświadomisz, że dno jest daleko i wpadasz w panikę i idziesz na dno. Karolina trzyma się z T. materaca.  1 metr od brzegu. Karolina: O matko, nie tak daleko! Karolina wspomina o zwłokach, ludzie dziwnie się patrzą. T. zabiera materac. Karolina się o niego upomina: Hej, oddawaj materac! T. oddaje, Karolina „płynie”, woda zimna. Wychodzą  z wody.
 
Część 6: Stópki całe w piasku. Karolina: hej, co robicie ze stópkami? Siostra pozwala wytrzeć w fuksjowy kocyk. Karolina szczęśliwa. Kaczki wychodzą na brzeg. Psiuńcia już nie chce przyjść do Karoliny. Karolina smutna. Wracamy.
Koniec

  Następnym razem kupujemy dla mnie własny materac i zabieramy chleb dla kaczuszek, i coś do jedzenia. A i drugą siostrę. Podsumowując: całkiem okej, (chociaż ludzie) ale grymas na mojej twarzy utrzymujący się przez co najmniej 10 pierwszych minut mojej obecności w wodzie odciśnie się takim piętnem na mojej buźce, że będę musiała wstrzyknąć cały botoks świata.
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Blogger templates