Kujonie, po co tak kujesz?

/
0 Comments
Wśród nauczycieli zbierasz pochwały. Wiedzą, że zawsze masz odrobione prace domowe, dostajesz dobre oceny ze sprawdzianów, a poprawy na koniec każdego semestru cię nie dotyczą. No, chyba że zabrakło ci odrobinkę do 5. Ale i tak ci ją postawią, bo przecież sumiennie pracowałeś cały czas, wiedzą, że cię stać. Leci w telewizji fajny film? I tak nie obejrzysz,  bo musisz się uczyć, jutro przecież sprawdzian z przyry. A później po latach, kiedy wchodzenie po kolejnych szczeblach edukacji było dla ciebie jak spacerek, budzisz się i zastanawiasz, po co właściwie było to wszystko? A straconych lat, nie odda nikt...


Ideał ucznia
Nauczyciele co prawda nie lubią (no, czasem są odstępstwa) podlizywaczy. Za to lubią uczniów, którzy nie sprawiają problemów, nie dociekają, nauczą się na kartkówkę, sprawdzian, odpytywanie, mają jasną sytuację z ocenami i nie zawracają głowy jakimiś poprawami, czy innymi pierdołami. Chyba że kujonowi niedajbóg zdarzy się dostać 3 z kartkówkii po wyliczeniach ze strachem dochodzi do wniosku, że przez to nie będzie miał 5 na koniec.  A jak to tak, nie mieć 5, bo co, dlaczego? Nie ma zmiłuj się. Odpytywania, kartkówki, sprawdziany – liczą się tylko oceny. Tłuką ci o tym i rodzice i dziadkowie i na dokładkę jeszcze  nauczyciele. Oceny i oceny – tylko one się liczą.


Kujonie, ale po co tak kujesz?
Kiedyś moja wychowawczyni powiedziała, że największy problem z wyborem szkoły na dalszy etap edukacji, mają ci, którzy albo niczego nie umieją, albo są dobrzy ze wszystkiego. I to są mądre słowa. Jeśli wiesz, że coś przychodzi ci łatwiej, to wiesz, do czego się nadajesz. Jeśli nic nie umiesz, masz problem, bo nie wiesz, czy i gdzie sobie poradzisz. A jak jesteś dobry ze wszystkiego po trochu to… nie jesteś wybitny w niczym. A mógłbyś. Gdybyś tylko sobie odpuścił zdobywanie dobrych ocen ze wszystkiego począwszy od w-fu i reli i zajęć artystycznych. Szkolny kujon to zarodek perfekcjonisty, który teraz zaczyna od zdobywania jak najlepszych ocen, bo inaczej nie umie. Jak już raz pokażesz, że potrafisz, to później już machina się napędza i nie możesz tego przerwać. A u kujona z przyjaciółmi też krucho, więc żeby sobie wynagrodzić takie frajerstwo, to przynajmniej będzie błyszczał w klasie. Koleżanki albo cię nie lubią, bo ty zawsze wszystko umiesz i społecznie trochę odstajesz, albo widzą w tobie źródło podpowiedzi i prac domowych do spisywania. Ale wtedy się jeszcze nie zastanawiasz nad tym, bo na jutro trzeba odrobić matmę, polski i angielski, a facetka z fizy powiedziała, że może być jutro kartkówka.



Znaleźć umiar
Bycie dobrym uczniem nie jest złe. Jest super! To fantastyczne, że już od pierwszych obowiązków, przed jakim stawia cię życie, chcesz go wypełniać jak najlepiej. Uczyć się, zdobywać wykształcenie, które podobno ma zaprocentować w przyszłości. Nie twierdzę, że nie ma wybitnych dzieciaków, które po prostu są wybitne ze wszystkiego. I w zasadzie to gdyby nawet nie chcieli, to i tak należy im się ta 6. Ale o nich nie mówimy, bo to są inteligentni ludzie, a nie kujony. Kujon to ktoś kto kuje i kuje i trochę nie rozumie, co kuje i przede wszystkim, po co kuje. Znaczy się, on wie – dla dobrych ocen, dla świadectwa z paskiem, które rzekomo ma zaprocentować w przyszłości.
A za tym wszystkim kryje się niepewny siebie człowiek, który próbuje pokazać komuś i sobie:„ hej, spójrzcie, jestem czegoś wart! Mam zawsze odrobioną pracę domową, a w swojej karierze nie opuściłem ani jednego dnia w szkole”. I wcale nie dopuszcza do siebie tych słów zazdrosnych nieuków, które wmawiają Ci, że oceny nie świadczą o niczym.


A mnie nikt nie kazał. Ja sama chciałam
Tylko po co? Nie wiem, nie zadawałam sobie nigdy tego pytania. Kiedy poszłam do szkoły, mając za wzór moje siostry, zdobywanie jak najlepszych ocen było dla mnie czymś normalnym. Dawałam radę to i czemu miałabym odpuścić? Bo mnie nikt nie kazał, rodzice nie mówili: masz mieć najlepsze oceny.  A później uczenie stało się moim nawykiem. Czasem nawet to lubiłam. Z czasem przedmiotów było coraz więcej, ale ja nie odpuszczałam żadnego. Jak to? Ja miałabym dostać z niego złą ocenę? Mama przychodziła z wywiadówek, na które raczej nie chciało jej się nawet wybierać, bo nuda – dostanie kartkę, zobaczy dobre oceny i tyle. I tak trwałam w tym uczeniu się rzeczy, które prawdopodobnie nigdy nie zaprocentują. Bo po co było mi się uczyć chemii, skoro poszłam w kierunku zupełnie przeciwnym. Aż wiecie co? Pewnego dnia, już jakoś pod koniec mojej szkolnej edukacji, doszło do mnie, dlaczego przez wszystkie lata edukacji miałam dobre oceny… Ja po prostu nie umiałam sobie odpuścić. Nie umiałam olać sprawdzianu, nie potrafiłam pójść do szkoły z nieodrobioną pracą domową. W ten sposób budowałam swoją samoocenę na bardzo słabym fundamencie, jakim są dobre oceny. Bo fajnie, że dostałam 5 z kartkówki z krzyżówek genetycznych z bioli, ale ja już tego nie pamiętam.  Smutne w tym wszystkim jest jeszcze to, że przez to ganianie za ocenami w szkole przez wszystkie lata, zabrakło mi sił na najważniejszy etap, czyli klasę maturalną.



W skrócie: chcę powiedzieć, że wpajanie dzieciom, że oceny są najważniejsze, jest naprawdę słabe (rodzice, nie róbcie tego!). Oczywiście brylowanie wśród uczniów z najgorszymi ocenami i totalne olewanie szkoły nie jest rozwiązaniem. Jednak zdobywanie jak najlepszych ocen nawet z przedmiotów, do których nawet nauczyciele nie podchodzą poważnie, jest naprawdę destrukcyjne i nieopłacalne. Chcę powiedzieć, że za tym uganianiem się za jak najlepszymi ocenami, stoi coś więcej – strach przed porażką. 


You may also like

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Blogger templates