O pozytywnych skutkach czytania książek słyszymy od dawna. Zewsząd docierają do nas mechanicznie powtarzane od lat slogany, że zwiększają zasób naszego słownictwa, rozwijają wyobraźnię, a nawet mogą nas wyleczyć.  A mimo to ciągle narzeka się, że Polacy czytają ZA MAŁO. Świadczą o tym, chociażby niedawno opublikowane wyniki badania stanu czytelnictwa w naszym kraju przeprowadzonego przez Bibliotekę Narodową. Według danych w 2015 roku 37% Polaków przeczytało co najmniej jedną książkę.

Jedyne co mnie zastanawia to: halo? Czy ja żyję w innym kraju niż ten, którego dotyczyło badanie? Upewniam się i nie. To cały czas Polska. Tylko że moje codzienne obserwacje nijak się mają do przedstawionych wyników badań.  Jestem pewna, że każdy z moich znajomych (wiem, wiem, mam ich niewielu) przeczytał co najmniej jedną książkę w ostatnim roku. I nie są to, tylko tak zwani pożeracze książek.  Idźmy dalej. Jadę tramwajem i za każdym razem znajdzie się przynajmniej kilka osób w różnym wieku, które coś czytają. Respondenci przeprowadzonego badania to ludzie w wieku co najmniej  piętnastu lat, więc wśród badanych są osoby w wieku szkolnym. I mimo tego, że jak wiadomo, nie każdy uczeń przeczyta zadaną lekturę, to jakaś część z nich na pewno po nią sięgnie. Naprawdę nie jestem w stanie uwierzyć, że 63% Polaków nie przeczytało ani jednej książki. I to nie jest wyrzut w stronę tych ludzi, a niedowierzanie w prawdziwość i doskonałość wyników badania. Bo uwierzcie mi (lub nie) osoby, których w życiu bym nie posądziła o chęć czytania książki, często mnie zaskakiwały.

Wystarczy wejść na Instagram, kliknąć w odpowiedni hasztag i już pojawiają się piękne zdjęcia otwartych książek. Młodzież czyta – super! Ale jeśli jeden czy drugi użytkownik tej aplikacji kupił i przeczytał książkę tylko z myślą o tym, jak pięknie będzie się prezentowała na zdjęciu i ile zbierze serduszek to, czy o to właśnie nam chodzi w promocji czytelnictwa? Czy mamy czytać książki, bo tak? Bo przyjęło się, że bycie oczytanym jest pożądaną rzeczą? A ja jestem w stanie uwierzyć, że są osoby, które po prostu nie lubią czytać. Czy jest w tym coś złego?  Sama pamiętam, jak jeszcze do niedawna każde sięgnięcie po książkę kończyło się zasypianiem. Czy trzeba zatem się do tego zmuszać? Trzeba dawać do zrozumienia, że nie czytasz – jesteś głupszy? Zmuszanie do czytania nie przyniesie żadnego rezultatu, a wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej zniechęci. Zdaję sobie sprawę, że czytanie jest potrzebne, ale jestem w stanie zaakceptować fakt, że tak jak jedni lubią spędzać czas aktywnie, a drudzy bierniej (a powszechnie uważa się, że lepsze jest to pierwsze) tak samo są osoby, które zamiast czytać wolą oglądać filmy.

Trzeba też uważać na czytanie, no umówmy się. A w dodatku utrzymywanie, że przez czytanie stajesz się mądrzejszy – to już w ogóle niebezpieczne. Często mamy takie przeświadczenie – przeczytałem coś, więc już to umiem. Czasem  odnoszę wrażenie, że ludzie, którzy czytają więcej niż przeciętny Polak (a wedle ostatnich badań wystarczy 1 książka) mają w sobie poczucie wyższości. Ale ej, trzeba jeszcze brać pod uwagę to, co się czyta, bo ze słowem pisanym jest tak, że ono zostaje na wieki. Dzisiaj książek się już nie pali i to, co zostało napisane, już się nie odpisze.

Poza tym czytanie nie zawsze jest lekkie i przyjemne. Nie ma się co dziwić, że dorosły Polak po powrocie z pracy woli włączyć telewizję. Jak wspominałam, nawet nie będąc zmęczoną, czytanie często kończyło się u mnie zasypianiem.


W końcu jednak polubiłam czytanie. I życzę tego każdemu. Bo czytanie na pokaz albo tylko po to, żeby poprawić statystyki, jest bez sensu. Zamiast tego zacznijmy cieszyć się czytania, czerpiąc z tego jak najwięcej. Tylko wtedy promocja czytelnictwa będzie miała jakiś sens. 



 (...) żyjemy więc zawsze w oczekiwaniu czegoś lepszego, i to często zarazem w pełnej żalu tęsknocie za minionym. Rzeczy teraźniejsze natomiast przyjmujemy w poczuciu tymczasowości, uważając je za nic innego, jak tylko drogę do celu. Dlatego to ludzie, spoglądając u kresu swych dni wstecz (...) ze zdziwieniem widzą, iż to, co na ich oczach przechodziło tak niedocenione i mdłe, stanowiło właśnie ich życie - było tym właśnie w czego oczekiwaniu żyli. I tak z reguły przebiega ludzkie życie - człowiek mamiony nadzieją, pląsa wprost w objęcia śmierci. 

— Arthur Schopenhauer

Tu i teraz. Czasoprzestrzeń tak bliska, a jednocześnie tak daleka, często nieosiągalna. Bo tu i teraz nie jest wymiarem czasowym, a wydaje się  stanem umysłu, który trudno uzyskać.

Tu i teraz nigdy nie jest ważne dla ludzi. Jest tylko stanem przejściowym,  który wiedzie do przyszłości, do lepszego życia, bo „teraz” nigdy nie jest wystarczająco dobre.  A jak nie teraz to kiedy? Dlaczego przyszłość zawsze wydaje nam się bardziej odpowiednia niż teraźniejszość?  Przecież „teraz” jest bardziej namacalne i prawdopodobne.

W teraźniejszości jesteśmy tylko ciałem, a nasze myśli ciągle krążą gdzieś pomiędzy przeszłością i przyszłością. Dopiero kiedy nasza upragniona przyszłość nadejdzie, orientujemy się, że ówczesna teraźniejszość była tym spełnieniem, ale ona już nazywa się przeszłość. I ciągle ignorujemy „teraz” oscylując pomiędzy tym, co było a tym, co będzie, a nigdy tym, co jest. A właśnie nasze życie to tu i teraz.
W końcu spoglądasz wstecz i uświadamiasz sobie, że wcale nie było tak źle, jak sądziłeś. 

Wiem, nie da się żyć bez świadomości przeszłości ani przyszłości. Jednak chyba sęk w tym, żeby się pogodzić z nimi.  

Czekolada mi się skończyła. Jak tu dalej pisać?

Moje tu i teraz to mrok na osiedlu, który roztacza się za oknem. Ja w bluzie z kapturem i  trudne do zdefiniowania dźwięki. Tu i teraz to ułamek chwili, ale jak cudowny do przeżycia. Bez obciążeń, z pełną swobodą i wolnością, z czuciem.

Nie wiem, jak jest z tym u Was, ale ja nie bardzo to potrafię. Ciągle żyję w poczuciu, że ważniejsze jest to co mnie czeka niż to, co jest obecnie. A przecież nikt mi nie zagwarantował dalszego trwania. Kiedy wstaję, zamiast cieszyć się porankiem, czuję zniechęcenie nadchodzącymi obowiązkami. A przecież te chwile mogłyby być całkiem dobre, gdybym ich nie skaziła myślami o tym, co ma nadejść. Poniedziałki są złe, dlatego że od piątku dzieli go szmat czasu. Niedzielne wieczory też bywają potworne, kiedy przypominasz sobie, że czasu nie zatrzymasz i jutro znów będzie poniedziałek. 
Teraz piszę, wyrzucam rozpraszające myśli. Jest miło, fajnie, ale później znów sobie uświadamiam, co mnie czeka za chwilę – powrót do obowiązków. I chodzi mi o to, (bo ja często sama nie wiem, o co mi właściwie chodzi!) że tyle dobrych chwil trwonię i truję myślami o tym, co było, albo będzie, że nie zauważam tego prawdziwego życia. 
I, że decydując się na napisanie tego posta, żyłam w tu i teraz. 

pamiętajcie:


Innego końca świata nie będzie*

*Czesław Miłosz Piosenka o końcu świata


Podobno pożądaną rzeczą jest mieć marzenia.  „Kto marzy, żyje podwójnie”. A nie, sory, to było o książkach. Wszyscy mamy  marzenia, które nigdy się nie spełnią, przestań się łudzić. Nie zostaniesz aktorką. Nie musisz się zastanawiać, co byś powiedziała czy komu najpierw podziękowała, odbierając nagrodę Oskara, Nobla, Alfreda czy Zdzisława. Dlatego praca w biurze czy sklepie musi wystarczyć.
Nie będziesz miała stoliczka, który sam się nakrywa. Więc musisz chodzić do supermarketu, nawet kilka razy, bo znów zapomniałaś kupić tej rzeczy, po którą właściwie wyłoniłaś się ze swej nory. I dlatego właśnie, że nie masz stoliczka, który za Twoim rozkazem będzie pełen łakoci i pysznych dań (o jakbym zjadła pizze) musisz wybrać między książką a kebabem. A przecież mogło być tak pięknie. Bracia Grimm pokazali, że tak się da.

Disney udowodnił, że każda księżniczka w końcu znajdzie swojego księcia. A ja czekam i co? Ach, no tak, nie jestem księżniczką.

Są też marzenia o innym życiu. 

Do niedawna uważałam, że ludzie chodzą do kina dla rozrywki. O jakie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że kino tylko uczy nas czego mamy pożądać:
hajlajf, najszybsze samochody, przystojni mężczyźni w garniturach szytych na miarę (wersja dla panów: gorące kobiety w najlepszych kreacjach), przygody, niesamowite historie! 
A tymczasem co masz? Blokowisko, piątkowe wyjście do klubu a w nim zachlanego Adonisa, który rzuca tekstami na podryw rodem z facebooka (nie, żartuję, mnie nikt nigdy nie podrywa).

Właściwie chodzi mi o to, że na dłuższą metę, życie marzeniami jest niebezpieczne. Szukasz tego CZEGOŚ, a to nie istnieje. Okazuje się, że TO nie jest tym, czym myślałaś, że JEST. Bo  życie jest o dziwo życiem. Bo zaczynasz być rozczarowana rzeczywistością, chociaż nikt nie obiecywał, że będzie miło i kolorowo (w sumie na wejściu nikt mi też nie zaprzeczył).
Rozczarowanie jest wprost proporcjonalne do oczekiwań. Może największym problemem są właśnie wyobrażenia?
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Blogger templates