Nie ma chyba osoby, która by nie znała popularnej anime Pokémon . Główny bohater – Ash wraz z przyjaciółmi podróżuje w poszukiwaniu Pokémon ów. Teraz Pikachu i spółka powracają do łask, a to za sprawą mobilnej gry Pokémon  Go, dzięki której każdy z nas może wcielić się w rolę mistrza Pokémon  i złapać je wszystkie tyle, że… w realnym świecie. Nawet na swoim podwórku. I nie swoim także.



Pokémon  Go to mobilna gra wykorzystująca technologię rzeczywistości rozszerzonej. Oznacza to, że z dzięki kamerze w smartfonie czy tablecie i technologii GPS rejestrowany jest obraz realnego świata, na który, nakładane są postacie pokémonów, które należy złapać. Tak więc wystarczy wyjść z domu, a może się okazać, że tuż za rogiem znajdziemy na przykład Eevee. Zadaniem gracza jest odszukanie z pomocą wskazówek wytycznych GPS i zdobycie  jak największej ilości pokémonów, a następnie walka z innymi trenerami.

Chociaż gra miała swoją premierę na początku lipca, już odniosła wielki sukces. Grają nie tylko młodzi, którzy Pokémony oglądali w telewizji. W Internecie pojawiają się zdjęcia grup ludzi w różnym wieku, które dla niewtajemniczonych wyglądają jak prawdziwa inwazja zombie. Gracze często umawiają się na wspólne szukanie pokémonów, zrzeszają się w grupy. Chodzą po realnym świecie z nosem wetkniętym w smartfona . Chociaż wpatrywanie się w ekran swojego telefonu było niebezpieczne dużo przed wydaniem gry, to biorąc pod uwagę siłę zaangażowania niektórych graczy, może budzić to znaczący niepokój. W Internecie prócz zdjęć można znaleźć także opowieści jak to, ktoś prosił o możliwość wejścia na podwórko, bo tam akurat jest ukryty Pokémon . Poszukiwane stwory pojawiają się w różnych miejscach: mogą być ukryte w kościołach, muzeach, czy w sklepach lub restauracjach. Chociaż akurat ci ostatni w Pokémon owej rewolucji upatrują zysków miejsca kultu, czy pamięci nie są odpowiednie na tego typu zabawy.

Co jednak pozytywnego niesie za sobą gra, na której punkcie oszalały miliony? Na pewno to, że żeby w nią grać trzeba wyjść z domu. Biorąc pod uwagę, że Pokémon  Go skłania w jakiś sposób do większej aktywności ruchowej, jest to naprawdę pożyteczna gra. Poza tym pokémony wydają się naprawdę miłymi dla oka stworkami. Poza tym przypominają te lata dzieciństwa, kiedy przeżywało się każdy odcinek przygód Asha Ketchuma.


Zastanawia mnie tylko, co  sprawiło, że tylu ludzi zatraciło się w tej grze? Bo naprawdę trzeba mieć w sobie mnóstwo determinacji i zapału, żeby przemierzać realne kilometry w poszukiwaniu nierealnych stworków. Mój wcześniejszy argument o tym, że są całkiem miłe dla oka jest rzeczowy i biorę go pod uwagę. Jednak za tym musi stać coś więcej. Może znów jesteśmy pod wrażeniem załamania bariery między tym, co wirtualne, a rzeczywiste? Generalnie nic nie mam do samej gry. W dzieciństwie kochałam Ascha Ketchuma i Pokémony. Jednak widok ludzi, którzy jakby tracąc zdrowy rozsądek, udają się do miejsc, gdzie wstęp jest zabroniony nieco mnie przeraża. Tak samo jak sprawa z wchodzeniem do kościołów, bo akurat znajduje się tam pokémon. Halo, ludzie. To gra. Nawet jeśli gra jest spoko, to chyba nie należy dawać z siebie 100% w tej grze, a zostawić sobie z jakieś 10% na racjonalne myślenie. 
Dopóki wszystko ma swój umiar ؘ– jest okej. Mimo że gra angażuje do wyjścia na zewnątrz, nie eliminuje problemu udziału smartfonów w naszym życiu. Wręcz przeciwnie problem pogłębia, ale jeśli daje przy tym radość ze złapania kolejnego pokémona… to chyba nie mam się czego czepiać. Okej, grajmy sobie w łapanie pokémonów. Któż nie chciałby zostać Mistrzem Pokémon? Ale pamiętajmy, że to jednak wykorzystuje ona rzeczywistość zaledwie w połowie i ciągle pozostanie tylko grą. 
Jako mała dziewczynka, którą ciągle jestem, wydawało mi się, że pewnego dnia po prostu poczuję miłość i to odwzajemnioną. Wydawało mi się to normalne i zwyczajne. 





Jednym z moich ulubionych cytatów, którego bez skutecznie próbuję się nauczyć na pamięć jest ten o prawdziwej miłości Jay’a jakiegoś tam Ashera (no nie znam gościa, nie czytałam żadnej jego książki i jeśli tylko chcecie, możecie mnie za to zbesztać do reszty, bo jak to tak, ulubiony cytat, a nie wiesz skąd pochodzi? Dziewczyno, co ty sobą reprezentujesz? Ja go lubiłam/em, zanim był modny!):


Zawsze powtarzam, że nie wierzę w prawdziwą miłość, ale, że zostawiam drzwi uchylone, bo nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby ktoś zechciał pewnego dnia udowodnić mi, że się mylę.

Zanim zaczniemy. Jako singielka z dwudziestoletnim stażem mam pełne prawo wypowiadać się na temat miłości i związków. 

Zatem o miłości! Gdzież jesteś? 
W książkach i filmach. 
Koniec.

Jako mała dziewczynka, którą ciągle jestem, wydawało mi się, że pewnego dnia po prostu poczuję miłość i to odwzajemnioną. Wydawało mi się to normalne i zwyczajne. Po prostu będę miała super chłopaka, później super męża, ja będę super żoną i będziemy wiedli super życie. Nie zastanawiało mnie, że tak jak ja mam kilka wad, tak też on nie będzie idealny. Nie obawiałam się tego, że: o mamuńciu, a jeśli nikt nigdy mnie nie pokocha, bo jestem niecierpliwa i nerwowa? Miłość wydawała się łatwa i zrozumiała. W moich wyobrażeniach nie było miejsca na kompromisy, akceptację irytujących zachowań, wątpliwości czy to przyjaźń, czy kochanie i wybór między wyglądem a osobowością. 
Wygląda na to, że miłość nie jest łatwa. Czasem chyba trzeba jej pomóc, bo jeśli się nic nie robi, to ona sama nie przyjdzie (nie licząc tych opowieści z poczytnych magazynów z niewiarygodnymi historiami pod tytułem „poznałam miłość swojego życia w supermarkecie”). Jeśli jednak robisz za dużo i na siłę dopatrujesz się jej w każdym nowo poznanym człowieku (ja), to też jest źle. 

Często bywa też tak, że obok siebie masz kogoś odpowiedniego, ale ciągle z nadzieją na poczucie „tego czegoś” szukasz wszędzie: może pod drzewem, może pod gazetą, a może na drugim końcu świata – a pójdę i sprawdzę, może wygram miłość. Czekamy z utęsknieniem na tę strzałę amora i coraz bardziej zastanawiamy się, czy czasem nie skończyła mu się amunicja. 

Rzadko zdarza się, żeby ten, który Tobie się podoba, zakochał się też w Tobie. Jednak zdarza się! Więc dlaczego właściwie Tobie miałoby się nie udać, prawda? No nie wiem, może to ten niekorzystny układ planet?
Coraz częściej przekonuję się, że jednak, że ta tak zwana miłość to po prostu układ między dwojgiem mniej lub bardziej dopasowanych osób, że odtąd i odtąd jesteśmy razem, przestrzegamy jakichś reguł. Taka unia, związek. Wiadomo, że codziennie będę mijała/mijał kogoś seksowniejszego niż ty, ale przecież umawiamy się na coś. I oczywiście, że będziemy się kłócić, ty będziesz mnie wkurzał, a ja ciebie, ale jesteśmy w związku. I fakt, możliwe, że w pewnym momencie będę miała dość twoich dresów, a ty mnie bez makijażu rano, ale no cóż, na coś się umówiliśmy. Po kilku lub nastu latach pewnie będziemy czuć do siebie przywiązanie, ale taka jest kolej rzeczy. Szukamy miłości po to, żeby radzić sobie z życiem we dwoje, bo samemu, to trochę trudno.

Miłość polega chyba na tym, żeby z n a l e ź ć kogoś najbardziej odpowiedniego. Żadna tam magiczna siła, gwiazdki, amorki i inne bzdety. A tę tezę potwierdzałyby liczne randki, na które ludzie chodzą: ten nie, tamten też nie, o! Ten mógłby być, ale może inny będzie spoko. 

Ta prawdziwa miłość jak z książki wydarza się raz na milion. A my (ja) ciągle czekamy z nadzieją, że to właśnie nam się ona przytrafi. 

Jaki morał z tego postu?
Czegokolwiek byś nie zrobił i tak będzie źle.

A tak naprawdę chciałam powiedzieć, że miłości chyba trzeba się nauczyć i, że w rezultacie to efekt jakiegoś procesu. Wy to pewnie wiecie, ale ja ciągle jeszcze nie. 

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Blogger templates