Jesień to drobne przyjemności. Ba! Życie składa się z niewielkich przyjemności, o których często zapominamy w oczekiwaniu na ogromne sukcesy.





Herbata. Naprawdę chcesz o niej pisać? No hej! Przecież ona na to zasługuje. Pewnie tyle ile lat żyjesz, tyle jest z  tobą. Dzieli z tobą czas radości i smutku. Tak, tak, chyba że prowadzisz zdrowy tryb życia i pijesz tylko wodę ze źródła szczęścia. W takim razie nie przeszkadzaj mi rozlewać otoczki chwały wokół tego napoju. Ewentualnie możesz zatopić się we wspomnieniach i powspominać czasy, gdy jeszcze ją piłeś.

Herbatę można pić z cukrem lub bez, z cytryną, miodem, czy miętą, chłodną lub gorącą. Do posiłku lub bez szczególnej okazji. W sumie to całkiem zabawne, ale herbata może być też wyznacznikiem czasu wizyty jakiegoś gościa. Przychodzą do ciebie i pytasz, czy chce herbaty (lub kawy, ale dzisiaj o kawie nie będzie, więc na razie to pomińmy), choć gdyby tam do ciebie nie przyszedł, pewnie wcale nie miałby akurat ochoty na nią. Albo wpadają goście i mówią, że oni tylko na chwileczkę, nie, nie, ależ proszę nic nie szykować! To może chociaż napijecie się herbaty? No dobrze, niech będzie, wypijemy herbatę i uciekamy.

Ale herbaty nie byłoby bez kubka! Oczywiście ulubionego kubka. Jego kształt, faktura, kolor wpływają na smak herbaty. Naprawdę. Sama to sprawdziłam. I w zasadzie kupowanie fajnych kubków, nie miałoby sensu, gdyby nie nawyk codziennego picia herbaty (lub znów kawy, ale już mówiłam, że dzisiaj na piedestale jest herbata).

Z herbatą wiąże się wiele miłości. Gdy czeka na ciebie rano na stole, gdy ktoś wie ile słodzisz, bądź że nie słodzisz. Z herbatą wiążę się miłość, ilekroć ktoś cię zapyta, czy jej chcesz.


A jesienią? Ma najlepszy smak. Najbardziej ją doceniasz. No dobra, w sumie zimą także. Jednak to właśnie z jesienią kojarzy mi się najbardziej. Gdy przyzwyczajone do ciepła ciało, dotkliwie reaguje na nagłą zmianę temperatury i robisz, co możesz, żeby poczuć to ciepło. Oczywiście, gdy nie masz obok siebie osoby, która mogłaby przytulić. Bo jeśli się ma kogoś takiego, to herbata jest tylko drugą opcją.  


Nie wiem jak Wy, ale ja na samą myśl o wieczorze z kubkiem gorącej herbaty na kanapie, już czuję się zrelaksowana. 
Choć na ogół uważa się, że myślenie to cnota i jest rzeczą pożądaną, jak wszystko w nadmiarze – szkodzi. Roztrząsasz, analizujesz, nie możesz uwolnić się od dręczących myśli. I gdyby to jeszcze gwarantowało sukces. A często im więcej myślisz, tym bardziej nie rozumiesz i jest gorzej. Zupełnie jak z wiedzą – im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.




Nałogowy myśliciel
I nie mam tu na myśli żadnego Andrzeja – studenta IV roku informatyki albo doktora fizyki, który pracuje nad nowym wzorem. Mam tu na myśli każdą osobę – młodą, czy starszą, kobietę czy mężczyznę, mnie i Ciebie – osobę, która w pewnych sprawach myśli za dużo. O tym, dlaczego jest tak, a nie inaczej, a jak mogłoby być, a to, a  tamto, co może pójść nie tak, dlaczego coś poszło nie tak. Czasem dobrze jest się zastanowić nad swoim życiem, stanąć oko w oko z trudnymi pytaniami, jasne, jak najbardziej. Jednak jeśli każdą rzecz zaczynasz roztrząsać w ten sposób, wpadasz w pułapkę. Nie ma cię tu i teraz, bo jesteś w świecie myśli, analiz, równań, które czasem wpędzają cię w błędne koło. Często im więcej myślisz, tym gorzej się czujesz i popadasz we frustrację.


Wszyscy to znamy
A mówili, że będzie fajnie. Filozofowie, pradziady i uczeni zapewniali, że rozum to potęga, a tymczasem masz wrażenie, że od nadmiaru myśli wariujesz. Czasem wszyscy myślimy za dużo. Szczególnie wtedy, gdy stykamy się z jakimś problemem. Oczywiście zawsze trzeba się z nim skonfrontować, przetrawić, ale często popadamy w nałóg myślenia. Budzisz się – rozmyślasz, jesz obiad – analizujesz, kładziesz się spać – znów rozmyślasz. Rozpatrujesz każdą opcję, analizujesz każdy szczegół – a życie jak to życie i tak zaskakuje.


Kiedy myślenie zawodzi
Nie da się wszystkiego ogarnąć rozumem, w sposób racjonalny. Czasem chciałoby się nawet wyłączyć myślenie, prawda? Tylko jak? Nie bardzo się da. Trzeba czasem umieć powiedzieć sobie dość. Sama wiem, że im więcej nad czymś myślę, tym bardziej nie wiem, co zrobić. Dobrze jest dać sobie czas na przeanalizowanie, ale niech będzie to opomiarowany czas. Nie można w nieskończoność katować się myślami.



Overthinking – kiedy nadmierne myślenie staje się problemem
Bo o ile dokładna analiza problemu nie jest zła, o tyle zapętlanie myśli i ciągłe analizowanie w s z y s t k i e g o (dosłownie), może przynieść nam więcej szkody niż pożytku.  O v e r t h i n k i n g to termin z psychologii, a ponieważ znam się na tym wcale, zarzucam wędkę – jeśli zaciekawił was termin, poczytajcie o tym, chociażby tutaj. Ale uwaga: nie myślcie o tym za dużo ;)


Ps. W ogóle to zróbmy sobie czasem dzień na niemyślenie! Od tego tylko głowa boli. 
Memy z fanpejdża Ból istnienia Schopenhauera szybko stały się popularne. Prawie każdy portret filozofa z pesymistycznym tekstem dostaje okejkę i to nie tylko ode mnie. Na co dzień w rzeczywistym życiu udajemy twardych i chowamy prawdziwe emocje, po to by później dać im upust w Internecie. No bo ile może je w sobie tłumić? Dawniej było emo, dzisiaj są anonimowi ludzie szerujący i repostujący smutne obrazki na zupie i tumblrze. Czy anonimowe smutasy to nowa subkultura?


Anonimowi kolekcjonerzy smutnych cytatów
Soup to mikroblog, na którym możemy dodawać, a także repostować zdjęcia, cytaty, filmiki itp. Użytkownicy są raczej dość anonimowi. Trudno znaleźć kogoś z Twojej miejscowości, czy szkoły (no chyba, że ten ktoś sam wyśle Ci linka do swojego profilu). Bardzo popularne są tam przede wszystkim smutne cytaty, czy zdjęcia. No dobra, może nazwanie ich smutnymi, jest niewłaściwe, bo to jednoznacznie kojarzy się z dawnymi zdjęciami żyletek i innych takich. Pesymistyczne? Życiowe?
Jakby ich nie nazwać, łączy je to, że dotyczą głęboko skrywanych emocji. Melancholia – to dobre określenie.



W głębi duszy jesteśmy smutasami
A Internet jest miejscem, w którym możemy dać upust swoim skrywanym na co dzień uczuciom. Lansowanie stylu bycia osób silnych, zdecydowanych i odważnych sprawia, że nie mówimy o tym, czego się boimy, czy co nas smuci. W ogóle w życiu codziennym nie ma przyzwolenia na uczuciowość. I dlatego sięgamy do Internetu, żeby poszukać tam jakiegoś ukojenia. Na przykład poprzez repostowanie smutnych obrazków.


 

Czy to już subkultura?
Tak jak dawniej było emo, tak dzisiaj są anonimowe smutasy. Modna też stała się depresja, ale to temat grząski i nie chcę go nawet poruszać. Jednak bycie smutnym w Internecie, także stało się, popularne. Założenie jest proste: będziemy smutni i będziemy dodawać mnóstwo smutnych cytatów! Czy jest to maska? Próba przynależenia do jakiejś społeczności? A może problemem w tym jest to, że ukrywamy to, co czujemy naprawdę i dajemy upust emocjom, kiedy jesteśmy anonimowi?

Ciocia Karolina radzi: jak uporać się ze smutkiem
Picie wina przy repostowaniu smutnych obrazków i cytatów na soup, gdy w tle leci melancholijna melodia. To kadr jak z filmu, jednak prawdziwe życie niewiele ma się do tego. 


A tak na poważnie. Czy repostowanie takich obrazków, czy cytatów ma jakieś znaczenie? Chyba tak. Jest to moment, kiedy konfrontujemy się ze swoimi prawdziwymi uczuciami. Tymi uczuciami, które na co dzień chowamy gdzieś głęboko, odkładamy na później. To moment, kiedy uświadamiamy sobie, że nie tylko nam jest teraz źle. A może smutek to choroba XXI wieku? 
Gdzieś wyczytałam: „pokaż mi swoją zupę, a powiem Ci kim jesteś”. I bynajmniej nie chodzi tu o zupę, że zupę, a o profil na soup.io. Bo tam faktycznie możemy być sobą. Dodawać i repostować cytaty,o tym czego się boimy, co nas martwi, a co bawi. 

Jeśli Ty też chcesz porepostować smutne obrazki i cytaty, gdy życie daje Ci w kość (np. wtedy gdy dostaniesz jedynkę z pszyry, albo ktoś zje twoje ciastko) wchodź na soup.io, zakładaj konto i zatrać się w krainie melancholii! Oczywiście znajdziesz tam także całkiem zabawne memy i wartościowe cytaty, także zapraszam do zabawy! To miejsce, gdzie warto przepaść na długie godziny ;) (Przynajmniej ja tam przepadam).
Słońce słabiej grzeje, dzień coraz krótszy, na ciepłe romantyczne noce też już nie ma co liczyć. I za co tu lubić wrzesień? Młodzież w wieku szkolnym na starcie skreśli ten post, bo szkoła. Zatem co fajnego jest we wrześniu?
   


      1. Polska złota jesień
      Kolorowe liście, które przykrywają ścieżki, wszędzie rozlana złota barwa. Przecież to jest jeden z najpiękniejszych widoków (zaraz obok zakwitających drzew, różowych zachodów, i ośnieżonych pól). Taka pogoda zdecydowanie nastraja do spacerów. Można tak jak w filmach rzucać się i tarzać w tych opadłych liściach, aczkolwiek, ja nigdy tego nie próbowałam. Może to rzeczywiście fajne, takie śmieszkowe. Ludzie na filmach zawsze są wtedy szczęśliwi, więc chyba trzeba tego spróbować.  No i nie zapominajmy, że tak jak latem sesje robiło się w zbożu, tak jesienią robi się w liściach.
      

      2.     Brak upałów
To za co nienawidzę lata, a inni je kochają – słońce, wysoka temperatura, ludzie półnadzy. Sama nie znoszę wysokich temperatur. Przed nimi nie można się ukryć nawet w domu, który nagrzewa się i przypomina saunę. Zawsze mam także ważniejsze wydatki niż wiatraczek. Na szczęście wraz z nastaniem września już go nie potrzebuję. Wrześniowe słońce jest dla mnie tym najlepszym, najodpowiedniejszym. Grzeje, ale nie za mocno.
      


          3.   Sweather weather – sweterkowa pogoda
      Nie lubię się negliżować nawet w upały (oczywiście nie chodziłam w swetrach latem, bez przesady). Za to lubię swetry, sweterki, a jesień to właśnie czas, kiedy można powoli wyciągać je z ciemnych zakamarków szuflad, gdzie cisnęliśmy je, kiedy nastały pierwsze ciepełka. Co jest fajnego w swetrach? Są milusie (oprócz tych gryzących!), można się nimi opatulić i poczuć bezpiecznie, prawie jak w ramionach ukochanego (żart, bo w sumie nie wiem, jak to jest)



      4.    Zapach zbliżającej się jesieni
Hej, czy wy też uważacie, że każda pora roku ma swój zapach? Oczywiście, kiedy byłam w wieku szkolnym, zbliżający się wrześniowy zapach mnie niepokoił. A od kiedy skończyłam szkołę, uważam, że jest naprawdę cudowny. Ale uwaga: zapach początku września jest odmienny od zapachu jesieni. Ta druga pachnie dymem i zapowiada szarą jesień (która dla mnie także bywa fajna <no, chyba że pada deszcz, a tobie puszą się włosy od, chociażby odrobiny wilgoci>).
     

      5.    Na grzyby!
Właaaśnie! Jesień to czas, kiedy chodzi się na grzyby. Nie jest to łatwe zadanie i wszyscy ci, którzy mówią, że: tak, grzybobranie zdecydowanie uspokaja i relaksuje, są podejrzani. A gdzieżby! Grzybobranie to rywalizacja! To wyścig o to, kto zbierze najwięcej (jadalnych!) grzybów. A co ze stresem? O rany, jak ja się frustrowałam, kiedy chodziłam po lesie, wytężałam wzrok i kiedy już myślałam, że to grzyb, okazywało się, że to liść albo szyszka. Ale kiedy już zejdzie z ciebie presja, że udało Ci się znaleźć ten pierwszy okaz, dostrzegasz, że to las, natura, i że żyjesz w harmonii z przyrodą niczym jeden i drugi Boryna z „Chłopów”. A później znów chodzisz 10 minut i nic nie ma i myślisz: koniec, już nic nie znajdę, zostanę grzybowym frajerem z jednym grzybkiem na koncie. I znajdujesz małego podgrzybka i schemat się powtarza. Ale dla tych kilku sekund chwały, kiedy mówisz: „o mam, znalazłem/znalazłam!”, warto chodzić na grzyby.

Więcej powodów nie wymyślę. Za to, jeśli Wy macie jakieś powody, za które lubicie wrzesień, to koniecznie napiszcie. Ja lubię jesień, ale nikogo nie nakłonię, żeby też ją polubił, bo tak jak ja nie lubię lata, tak inni mogą nie lubić jesieni i trzeba to szanować. Ogólnie trzeba się bardzo szanować, bo szacunek to podstawa koegzystencji ludzkiej, pamiętajcie o tym J


Ps. Myślę, że pointą z tego posta jest to, że trzeba się szanować. Więc zawsze warto czytać wszystko do końca!
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Blogger templates