Perfekcyjna autodestrukcja

/
4 Comments

Cały czas myślałam, że perfekcjonizm jest spoko. Że to przecież dobrze, że starasz się zrobić coś najlepiej jak tylko potrafisz. Od początku do końca. Że to właśnie tacy ludzie odnoszą sukces, kiedy robią wszystko porządnie.  A później czytając ,,Dżumę” Camusa zrozumiałam w czym tkwi problem ludzi z tą przypadłością. I zrozumiałam, że ja też cierpię.


Nie wiem czy przeczytaliście książkę ,,Dżuma" albo czy streszczenia były na tyle dokładne, żeby poświęcić wzmiankę o postaci Josepha Granda. Zwykły urzędnik, który uwaga, pisze powieść. Tak bardzo chce zachwycić swoich przyszłych czytelników, że ciągle poprawia pierwsze i jedyne zdanie, które udało mu się napisać. Ciągle robi poprawki, ciągle coś zmienia, żeby jeszcze ulepszyć swoje dzieło. Tak bardzo jest pochłonięty chęcią stworzenia wielkiego dzieła, że zapomina, iż w ten sposób nie jest w stanie ruszyć do przodu. Bardziej dobitnie ten problem przedstawiony jest w filmie ,,Whiplash”, gdzie mamy do czynienia ze skrajnym perfekcjonizmem.


Czym tak właściwie jest ten perfekcjonizm?
To postawa ludzi, którzy odczuwają potrzebę wykonywania wszystkiego na 100%. Inaczej nie będą zadowoleni z siebie.  Stawiają sobie wysokie cele, które czasem są ciężkie do osiągnięcia. Dbają o szczegóły, zapominając o istocie. Porównują się z innymi i czują się źle, kiedy ktoś osiągnie sukces. Nie chcą się przyznać do błędu, bo będzie to oznaka ich słabości.  Sprawdzają po kilkanaście razy czy aby na pewno wszystko dobrze zrobili. A nawet jeśli zrobili coś dobrze, woleliby to zrobić najlepiej. 
Kiedy już im się nie uda, czują się bezwartościowi. Lęk przed popełnieniem błędu działa na nich destrukcyjnie. 
Jeśli brzmi to znajomo, zapraszam na test

A później pomyślałam o sobie. O tym, że ilekroć siadałam z zamiarem napisania wypracowania na kolejny błahy szkolny temat, chciałam zrobić to najlepiej jak potrafię, jak tylko się da. Czy to coś złego? Ależ skąd. Tylko zawsze wtedy się zamykałam w schemacie: najpiękniej jak się da. Czułam się ograniczona i stłamszona myślami: przecież umiesz dobrze pisać, więc musisz zachwycić. W rezultacie zamiast czuć radość z pisania z tego, co w miarę mi wychodzi, czułam, że znów nie podołałam. Że kolejny raz ktoś dla kogo pisanie wcale nie jest ważne, zrobił to lepiej ode mnie, użył lepszego sformułowania, lepszego argumentu i zastanawiałam się, dlaczego ja na to nie wpadłam? Może dlatego, że ciągle zastanawiałam się jakich słów użyć, jak zachwycić, podczas gdy pomijałam to co najważniejsze.

Przypomniałam sobie te wszystkie chwile, kiedy rozpoczynając nową rzecz, miałam w głowie finalny obraz. Mnie, która odnosi sukces, jest w czymś dobra. A kiedy coś mi się nie udało od razu, myślałam, że jestem beznadziejna, że się do tego nie nadaję. Bo kiedy JA coś rozpoczynam, do czegoś się zabieram, muszę od razu to umieć, muszę od razu być najlepsza. Tak było z fotografią, pieczeniem i wszystkimi pasjami, które po pierwszych niepowodzeniach rzucałam. Bo ja nie mogę być przeciętna. I w rezultacie stałam się szarym człowiekiem bez pasji.  Pewnie z blogowaniem też tak będzie. 

Jest tyle rzeczy, których chciałabym spróbować w życiu, ale co jeśli się nie sprawdzę? Dlatego nie pójdę na kurs fotografii, szycia, nie pójdę na wspinaczkę. 

Kiedy mówiono mi, że za bardzo przejmuję się szkołą, nie wierzyłam. Przecież wcale nie zależało mi na ocenach, a to, że jestem przygotowana na każdy przedmiot to dlatego, że mi to łatwo przychodzi i ja tak chcę, a nie MUSZĘ. Dopiero później, czyli jakoś mniej więcej teraz zrozumiałam, że ja nie mogłam pozwolić sobie na chwilę oddechu. Ja nie mogłam olać woku czy ekonomii, chociaż do czego mi to było potrzebne? Nie, ja musiałam, ciągle musiałam być ponad. I chociaż mówiłam: nie, oceny nie są dla mnie ważne, to czasem czułam zazdrość, jak tylko ktoś dostał wyższą ocenę. 
A ile razy prace na zajęcia artystyczne robiłam na ostatnią chwilę tylko dlatego, żeby móc zwalić winę na niewystarczającą ilość czasu a nie na to, że po prostu nie mam umiejętności. Tak było zawsze. Ta presja, że musi wyjść dobrze skutecznie mnie zniechęcała i sprawiała, że odkładałam wszystko na później. 
Wszystkie decyzje, które muszę podjąć są przeanalizowane na wszystkie możliwe sposoby po czym i tak nie umiem wybrać najlepszej opcji, bo czegokolwiek bym nie wybrała okazuje się, że ta której nie wybrałam, byłaby lepsza. 

A teraz zdałam sobie sprawę o ile piękniej by się żyło bez całej tej presji, bez słowa ,,muszę" i myśli z tyłu głowy, że każdy mój ruch musi zaprocentować i zmienić się w sukces, że nie mogę być przeciętniakiem, że muszę być najlepsza.


Tak, jestem trochę perfekcjonistką i nie jest mi z tym dobrze. Więc uczę się żyć na nowo. Zamieniając ,,muszę” na ,,chcę”


You may also like

4 komentarze:

  1. ��������������������������������

    OdpowiedzUsuń
  2. nie wiem czy tam się wyświetliły, ale miały być brawa :(

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Blogger templates